Tak to jest z ludźmi, że jedni lubią czas spędzać w wannie a inni w vanie. Brzmi to prawie identycznie, ale jest czymś zupełnie innym. VAN Life o szczęśliwym życiu hipisa 🙂
Osoby niemające pojęcia o podróżowaniu z reguły myślą, że 'normalni’ ludzie śpią w hotelach, a poza hotelami (w samochodach, namiotach, na plażach) sypiają lumpy, menele, narkomani i wszelkiej maści bumelanci (śmieszne słowo z XXw.). Zmieniają zdanie, gdy okazuje się, że porządny kamper kosztuje 300,000zł (słownie: czysta tysi). Wtedy to pojawiają się aluzje, że poza hotelami sypiają bogaci wariaci, którzy wolą gnieść się w ciasnym samochodzie, zamiast grać wieczorem w bilarda w hotelowej knajpie. No i wisienką na torcie są lumpy najgorszego sortu, którzy śpią na dachach samochodów (jak bezdomne koty dachowce), w zatęchłych vanach czy dziurawych namiotach. Wielu ludzi jednak nie wie, że…
Najważniejsza jest podróż…
… i to co się z niej dla siebie wyciąga: poznane miejsca, poznani ludzie, przygody, pokonywanie trudności, walka ze swoimi słabościami. Ja i moja rodzina jesteśmy na takim etapie, że nie liczy się to, czym dojedziemy, bo najważniejsze jest być razem i po prostu pojechać.
Wszystko zaczęło się dawno temu. Nasz samochód terenowy akurat był w trakcie jakiejś, niedokończonej przeze mnie na czas, przeróbki i po prostu nie było jak pojechać na wakacje. Wzięliśmy więc starą (lata 80′) Toyotę Camry i ruszyliśmy w drogę. Dwójka dzieci, dwójka dorosłych i golden retriever. Samochód tani, bardzo tani (jakoś poniżej 2000zł) więc można wrzucać bagaże bezpośrednio na dach i nie martwić się o lakier. Można też 'piłować’ silnik ile się chce, bo w razie czego straty niewielkie. Oczywiście jak się okazało, wierna Toyota zawiozła nas, wróciła i potem jeszcze służyła przez parę lat. Dzisiaj z pewnością nadal służy kolejnemu właścicielowi.
To jeszcze nie Van, lecz duże kombi, ale od tego się zaczęło.
Wózek, rower, walizka, jakiś wózeczek… Powierzchnia na dachu wykorzystana.
Honda Shuttle (Odyssey)
Parę lat później kupiłem żonie samochód. Miał to być tani samochód, w średnim stanie. Aneta dopiero co otrzymała prawo jazdy, więc miała tym autem się trochę porozbijać, a potem jeździć czymś innym. Okazało się, że samochód nie został z nami, jak planowaliśmy, na parę miesięcy, lecz towarzyszy nam do dziś. Mega tani, mega wygodny, bardzo dużo miejsca w środku, trzy rzędy siedzeń, wszystkie fotele z podłokietnikami, automatyczna skrzynia biegów, benzynowy (bezproblemowy) silnik. Pierwszą podróż odbyliśmy we dwoje wraz z naszą kochaną sunią. Nasz cel to Chorwacja i choć na miejscu mieszkaliśmy w wynajętym apartamencie, to na czas podróży i ewentualnych wypadów wyjęte zostały wszystkie fotele oprócz przednich, na tę przestrzeń nałożyłem dużą platformę ze sklejki. Dzięki temu na górze było przestronne małżeńskie łoże a pod nim wszystkie bagaże, a nawet lodówka i dodatkowy akumulator do jej zasilenia. Samochód sprawdził się wyśmienicie.
Luba ma niepewną minę, bo stresuje ją chyba aparat.
Luba śpi na naszym łóżku.
Gdzieś w Chorwacji. Honda dzielnie sobie radzi.
Kolejną naszą przygodą z Hondą było podpięcie przyczepki i zabranie ze sobą quada. Z tego okresu nasza Hondzinka nie ma zdjęć, gdyż quad był ważniejszy. Jednak pełne wykorzystanie samochodu zgodnie z przeznaczeniem przypadło rok później, gdy zrobiliśmy sobie platformę do spania na dachu i wyjechaliśmy w pełnym składzie (2+2) na podbój Albanii i Grecji.
Meble zrobione z płyty OSB (akurat taka była pod ręką), w prawym dolnym rogu bagażnika jest dwupalnikowa kuchenka. Pod spodem butla z gazem. W dolnych szafkach gary (ale nie Gary Oldman), jedzenie, akcesoria kuchenne. Piętro wyżej kosmetyki i wszelkie cięższe przybory, a na najwyższym piętrze już tylko ubrania. Wygląda to tragicznie, ale wbrew pozorom porządek jest. Na zewnątrz torba ikeowska z pościelą, namiot i jakieś inne graty. Postój gdzieś na Węgrzech.
Zaletą taniego samochodu jest to, że można go sobie dowolnie przystroić i nikt tego nie żałuje. Narysowałem Anecie uśmieszek na kierownicy żeby lepiej jej się jeździło. Parę lat później nasz syn pomazał karoserię flamastrem i jego twórczość została tak do dziś. No problem.
Czas na obiad. Do szybkiego podgrzania jakiejś potrawy doskonale się sprawdza mini kuchenka Campingaz. Nie trzeba rozpakowywać normalnej kuchenki, tylko szybko się wyciąga małą kucheneczkę, odpala i gotowe. Zawsze bierzemy ją ze sobą. Na zdjęciu Aneta podgrzewa naleśniki, dzieciaków nie ma, bo pewnie ganiają po pobliskim polu. Wszystko ma miejsce w Serbii, niedaleko Vranje.
Tak wygląda nasz dom. Po rozłożeniu platformy dachowej kładzie się na niej namiot i spanie gotowe. Wszystko rozkłada się w 2 minuty. Poranek był zimny i mglisty. Cała rodzinka śpi w środku, a ja wyszedłem zrobić pamiątkowe zdjęcie. Macedonia, niedaleko miasta Tetovo.
Śniadanie w Macedonii (niedaleko miasta Kichevo).
Pomimo niewielkiej przestrzeni dzieciaki czują się wyśmienicie: szaleją, gadają a potem śpią i tak w kółko. Z chłopakami nie ma większych problemów w trasie, bo oni czują smak przygody i to ich pozytywnie nakręca. Poza tym lubią naszą Hondzinkę.
Właśnie przekroczyliśmy granicę z Albanią i ja przyglądam się mapie. Hondzinka jest mega przeładowana, z oklapniętym tyłem, ale taki jej los. Ma nam służyć do ostatnich swoich dni, jest naszym narzędziem, nie ma dla niej litości. Na zdjęciu wiatr mi rozwiał niefortunnie koszulkę i wyglądam jak garbaty emeryt z brzuszkiem, wiem :-(.
Obozowisko pełną gębą. Parasol, cztery krzesełka, stolik a na masce rozłożony panel słoneczny (wysuwany spod platformy). Dzięki takim rozwiązaniom nie potrzebujemy cywilizacji a mimo wszystko mamy możliwość podładowania telefonów, tabletów oraz zasilania lodówki kompresorowej. Zdjęcie gdzieś na plaży w Albanii.
Jeśli jest potrzeba, to namiot można ściągnąć z dachu i postawić obok na ziemi.
W Albanii ludzie mają dość praktyczne podejście do samochodów: ma być niezawodny, łatwy w naprawie i, jak ten egzemplarz, dobrze wentylowany. Dlatego też bez problemu naprawi się tam Nissana, Toyotę, Hondę czy Mercedesa. Jak raz byłem w Albanii Fiatem Ducato (Citroen Jumper, Peugeot Boxer), to śmiali się ze mnie. No i oczywiście Fiat, zgodnie ze swoją tandetną tradycją, się zepsuł. Ale to już inna historia.
Postój niedaleko Porto Palermo.
Selfie Anety w lusterku Hondzinki. Pełna profeska. Aneta wie jaki aparat fotograficzny wybrać.
Rodzinka na tarasie przed sypialnią. Pogoda dopisuje, gdzieś przed miejscowiścią Ksamil, Albania.
Kierownik wyprawy wita rodzinę o poranku. Tym razem na plaży w Grecji.
Lefkada, Grecja. Zjeżdżamy do naszej noclegowni widocznej po lewej stronie zdjęcia. Pod samochodem widać jeszcze wydech. Jakiś tydzień później go straciliśmy gdzieś na półwyspie Peloponez, bo lekko się naderwał, brzęczał, więc go kulturalnie położyłem w krzakach. No i wydechu Hondzinka nie ma do dzisiaj i jeździ wyśmienicie.
Bardzo rzadki widok: dzieci siedzą grzecznie. Nie pamiętam jak to się mogło wydarzyć, ale jednak fotografie nie kłamią. W tle widać, że nawet grilla ze sobą zabieramy. Nasze przywiązanie do przyrządzania różnorodnych potraw, niezależnie od warunków, jest bardzo duże.
Jedno z moich ulubionych zdjęć, bo zawarte jest w nim to, co stanowi esencję podróży: zachód słońca, ciepłe morze w odległości paru metrów, salonik na pięterku, panel słoneczny, woda w butelkach podgrzana przez słońce, natura, spokój, rodzina. Polecam spędzanie takich chwil. Van life to wolność.
No i teraz czas na bohatera dnia, miesiąca czy też roku. Nie, nie chodzi o to, że sąsiedzi przyjechali ładnym wozem strażackim, lecz mam na myśli tego pana kryjącego się w cieniu czerwonej ciężarówki. Ten pan jest na emeryturze, a na krzesełku przy nim siedzi jego nastoletni syn, który jest totalnie sparaliżowany: nie je samodzielnie, robi w pieluchy, nie rusza się, nie mówi. Oni we dwóch przemierzają tygodniami Grecję i mieszkają w minivanie widocznym na zdjęciu. Mimo wszystkich trudności dają radę. Ty, drogi czytelniku, prawdopodobnie nie robisz pod siebie (przynajmniej na trzeźwo), możesz się poruszać i samodzielnie jeść, więc skoro oni dali radę, to Ty też sobie poradzisz. Pakuj minivana i w drogę!!!