Couchsurfing co to takiego? Mały przewodnik dla niewtajemniczonych.
Tak na szybko to korzystanie z czyjejś kanapy, czyli darmowego miejsca do spania w wielu miastach, miasteczkach, wsiach świata… Marketing wiązany, ty dajesz swój kawałek domu, a w zamian ktoś inny daje swój. Oprócz darmowych noclegów, taka forma podróżowania daje możliwość poznania innych kultur, krajów, obyczajów bezpośrednio od tubylców. Wtapiasz się w klimat miejsca i chłoniesz atmosferę nie ze sterylnych pokoi hotelowych, ale z klimatycznych domów i mieszkań. Masz niejednokrotnie pomocną osobę przy sobie, która pokaże ci miejsca, których nie ma w przewodnikach. Dowiesz się gdzie można tanio i smacznie zjeść, gdzie można się dobrze zabawić, gdzie robić zakupy itd. Wiedza lokalesów jest na wagę złota. Wchodzisz z butami w czyjeś życie?TAK, ale swoje też udostępniasz 😉 Taki sposób podróżowania ma wiele zalet, ale nie jest tylko kolorowo, gdyż mogą pojawić się też pewne niedogodności.
– Twój gospodarz jest nudny jak flaki z olejem i co wtedy? On chce, żebyś spędzał z nim czas, a jego osoba jest mało zajmująca. Duża lekcja asertywności przed nami. Couchsurfing uczy 🙂
– miejsce, do którego cię zaproszono, nie bardzo odpowiada opisowi, który był umieszczony na portalu. I pytanie, co robić? Grzecznie podziękować i szukać czegoś dalej czy zostać?
– Trzeba pamiętać, że oprócz nas i gospodarza domu mogą być tam inni, którzy korzystali z opcji couchsurfingu i tworzycie sporą gromadkę. O spokoju można wtedy zapomnieć 😉
– Gospodarz, użyczając swój kawałek prywatności, może oczekiwać spędzania z nim czasu. Jesteś zmęczony po całym dniu, chciałbyś wziąć prysznic i pójść spać a tu… Impreza dopiero się zaczyna.
– Prywatności zero i należy o tym pamiętać… Nie jest to pokój hotelowy, gdzie robisz to, na co masz tylko ochotę. Tutaj trzeba się podporządkować w 100% do warunków i zasad panujących w danym domu.
Wybierając się do Londynu, stwierdziliśmy, że spróbujemy skorzystać z takiej opcji jak couchsurfing. Niestety od razu był 'mur’, bo w popularnych i dużych miastach ciężko znaleźć fajny nocleg. Zależało nam na jakimś minimum prywatności i raczej mało imprezowej atmosferze. Wymagania wysokie 🙂 ale udało się. Łącznie odwiedziliśmy 4 domy i w każdym z nich byliśmy po 3-4 dni. W takim mieście, jak Londyn, gdzie ceny noclegów są ogromne, biorąc pod uwagę fakt, że mieszkaliśmy w fajnych dzielnicach pierwszej strefy, zaoszczędziliśmy tym sposobem całkiem ładną sumkę pieniędzy. Poznaliśmy przy tym fantastycznych ludzi: jedni byli nam bliżsi kulturowo inni mniej, ale, tak czy inaczej, było to super doświadczenie.
Pierwsze spotkanie
Pierwsze noclegi mieliśmy z cudownym ludźmi: artystyczne dusze, podobne spojrzenie na świat i ludzi, jak nasze. Mieszkali w barce na Angel (pierwsza strefa) i przyznam się szczerze, że nie maiłam kompletnie świadomości, że sieć kanałów i społeczność tam mieszkająca jest tak duża. To było niesamowite, jak jakiś inny wymiar Londynu. Super doświadczenie i myślę, że byłoby jeszcze cudowniej, gdybyśmy byli tam latem. W listopadzie na barce było już trochę wilgotno i chłodno, ale atmosfera była za to gorąca. On, Imran, uczył gry na instrumentach i miał swój własny zespół, Ona, Mikaela, działaczka na rzecz osób mieszkających na barkach, walcząca o ich prawa. Przy okazji śpiewająca i piękna. Hipisi na barce z psiakiem… Poranna joga, muzyka w tle, zapach gorącej indyjskiej herbaty. Dzięki nim jadłam najlepszą zupę wietnamską w Londynie 🙂 Wspaniali, ciepli, otwarci ludzie, aż nie chciało się od nich „wyprowadzać”. No może ta wilgoć trochę dawała w kość, ale co tam 🙂 Poniżej kilka zdjęć z miejsca, w którym byliśmy i domu, który nas gościł.
Couchsurfer numer dwa
Od barkowych couchsurferów przenieśliśmy się w zupełnie inny klimat, zwrot o 180 stopni. Tym razem do wschodniej części Londynu, do rodziny muzułmańskiej. On dumny ojciec dwóch synów, szczur korporacyjny. Ona… Hmm no właśnie, typowa muzułmańska kobieta. W sumie nie bardzo wiem co o niej napisać, bo miała chyba zakaz rozmowy z nami, wiec niewiele się o niej dowiedziałam. Przez cały czas pobytu (3 noce) odezwała się może kilka razy. Dla mnie osobiście to był szok. Pierwszy raz zostałam wpuszczona w progi takiej kultury i to zdecydowanie świat nie dla mnie, czułam się tam zwyczajnie źle psychicznie. On był sympatyczny, ciekawy naszego życia, ciekawy życia w Polsce, ale wyczuwało się tam takie dziwne napięcie. Żona jego przygotowywała dla nas posiłki, ale nigdy z nami nie siadała do stołu, nie rozmawiała, jedyne co robiła, to zajmowała się ich młodszym synem. Musieliśmy razem z nim wychodzić z domu (mimo tego, że jego partnerka zostawała w domu) i wracać, dopiero gdy on już był. Raz przyjechaliśmy wcześniej i musieliśmy stać pod domem, kobieta była w domu, ale miała zakaz wpuszczania kogokolwiek do środka. Po telefonie do jej męża i namowach wpuściła nas do domu, ale kategorycznie nie mogliśmy wychodzić z pokoju.
Podsumowując, z tych wszystkich londyńskich miejsc muzułmański dom był najgorszy i to nie chodzi o miejsce, które nam użyczono, ale o atmosferę, jaka tam panowała. To są właśnie te niedogodności, jakie trzeba brać pod uwagę decydując się na couchsurfing.
Zdjęcie jest skojarzeniem z sytuacją w społeczeństwie muzułmańskim. Bycie sobą to największa wartość. Tym bardziej jest to trudne w kulturach, w których kobieta jest traktowana jak gorszy dodatek do mężczyzny.
Trzeci gospodarz
To bardzo miły gej z West Hampstead, uroczy fotograf z mieszkaniem z pięknym klimatycznym tarasem, z którego był super widok na centrum Londynu. Osobiście byłam zachwycona okolicą: są tam piękne parki, gdzie ludzie o poranku uprawiają jogging. Biegały nawet matki z wózkami. Można? Można, bo ograniczenia są w naszych głowach. Będę powtarzać to, jak mantrę :-). Miejsce warte polecenia. W parku jest super punkt widokowy i można sobie usiąść na ławeczce i się rozkoszować.
Pierwszego dnia wstałam wcześnie rano i poszłam na spacer po okolicy z aparatem w dłoni, lubię takie momenty, kiedy miasto się budzi do życia. Oprócz nas, nasz gospodarz gościł jeszcze kilka osób w swoim domu, ale każdy miał swój pokoik, więc nikt nikomu nie wchodził w drogę. Był to bardzo fajny przystanek dla nas, musieliśmy trochę psychicznie odpocząć po wcześniejszych dniach… Całe szczęście trafiliśmy w dobre miejsce. Poniżej kilka zdjęć z porannego spaceru.
Czwarte miejsce
Przenieśliśmy się dosyć daleko, bo w okolice Heathrow, więc jadąc z centrum metrem, mogliśmy się nagadać do woli ;-). Ugościli nas bardzo sympatyczni i otwarci ludzie: Kasia i Paweł. Miło było znaleźć się w polskich progach, wszytko było bliższe i bardziej zrozumiałe, nie mam na myśli języka, chodzi mi o kulturową bliskość. Zaprzyjaźniliśmy się i wróciliśmy do nich, będąc kolejny raz w Londynie. Był to bardzo otwarty i miły dom, w którym gościli ludzie z całego świata. Pomijając fakt, że było dość daleko (6 strefa) do centrum, to jednak czas spędzony u nich wspominam bardzo miło.
Podsumowując
Couchsurfing to fajna sprawa, ale trzeba mieć świadomość plusów i minusów takiego podróżowania i warto mieć jakiś plan awaryjny na wypadek, gdyby trzeba było szybko zmieniać miejsce pobytu 🙂 My pewnie się skusimy na czyjąś kanapę nie raz…
A.